Warsztaty MOJA OSOBISTA PODRÓŻ - osobiste refleksje po pierwszym warsztacie

        Gdy dowiedziałam się, że przez pięć tygodni w każdy poniedziałek odbywać się będą w Mopsie na Wendy trzygodzinne warsztaty rozwoju osobistego, poczułam radość. Jestem otwarta na nowe możliwości rozwoju osobistego. Chcę i lubię się uczyć. Chcę zgłębiać zakamarki swojej duszy, rozwijać swoją osobowość i pogłębiać wiedzę o asertywności, która nie ma nic wspólnego z egoizmem, a która często jest z egoizmem mylona. Gotowość do zapisania się na te warsztaty wypłynęła więc ze mnie spontanicznie. Można by rzec, że podchodzę do warsztatów bardzo zadaniowo, ale to i dobrze, bo zdaję sobie sprawę, że w moim przypadku pozytywnej wiedzy nigdy nie za wiele, a raz zasiane w mojej głowie życiodajne energetycznie ziarna mogą wydać zdrowe owoce. Wiedza zdobyta podczas warsztatów na pewno rozwinie mnie osobowościowo.

        Warsztaty noszą nazwę „Moja osobista podróż”. Podczas pierwszego warsztatu, który odbył się 19 czerwca 2017 roku, właśnie tak się poczułam. Poczułam, że podczas trzygodzinnej podróży udałam się w głąb siebie i odbyłam ze sobą wewnętrzny dialog. To bardzo pozytywny dialog, który uświadomił mi podczas wykonywanych ćwiczeń, że w naturalny i niewymuszony sposób dojrzewam do tego etapu, w którym reflektuje się o przeszłości bez rozdrapywania ran, w którym myśli się o przeszłości, ale jej już się nie rozpamiętuje, nie roztrząsa.

        Zajęcia poniedziałkowe bardzo mi się podobały, z optymizmem czekam na kolejne. Spodobało mi się to, że coraz bliżej mi do samoświadomości siebie. Na przykład do określenia nad czym muszę jeszcze popracować a co już wypracowałam, jakie zasoby miałam od zawsze a jakie rozwinęły się pod wpływem moich doświadczeń życiowych. Z radością odkryłam podczas pierwszego warsztatu, że nie było takich ćwiczeń, w znaczeniu ćwiczeń "zapalników", które sprawiłyby u mnie przygnębienie, sprawiłyby, że poczułabym się zasmucona, skłonna do melancholii i refleksji skąd we mnie ten niepokój i złe samopoczucie.

        Bardzo pozytywnie odebrałam ćwiczenie, którego celem było zapomnieć na chwilę, że się jest człowiekiem i wcielić się w kogoś lub coś innego np. w roślinę, zwierzę lub przedmiot. Potem trzeba było to narysować, a następnie zastanowić się jakie cechy ten przedmiot, zwierzę lub roślina posiada, pomyśleć, czy te cechy mam już w sobie, czy ich nie mam a chciałabym mieć, czy może są to cechy nad którymi warto popracować. Troszkę myślałam i poczułam, że mogę narysować pieska. Zasugerowałam się emocjonalną stroną, takimi cechami, które są dla mnie ważne jak miłość - ta bezwarunkowa, wierność, oddanie, opiekuńczość, czułość, tkliwość . Potem jednak uznałam, że zawsze odwołuję się do tego przykładu. Byłam ciekawa więc, czy wymyślę coś nowego. Wymyśliłam. Była nią książka. Pomyślałam: dlaczego akurat książka? Uznałam po chwili, że jestem przecież żywą książką, moje życie to moja historia, którą mogłabym opisać w książce. Nie wiedziałam jednak jak ją narysować. Po inspirację udałam się do wyszukiwarki internetowej google. Tam ujrzałam rysunek książki. Było ich wiele, ale ja wybrałam ten, który mi się spodobał. Wizualizowałam swoją książkę. Była to książka otwarta w połowie z zakładką w środku. Zastanowiłam się więc, jak wyglądają w mojej żywej książce te przerzucone do połowy kartki, które są dla mnie kartkami przeszłości. Były czyste, odkurzone, nie wyrwane ani nie nadszarpnięte, ani nie pomazane. Były w dobrym stanie. Był to dla mnie ważny komunikat, że nie uciekam od przeszłości, bo tę przeszłość "przerobiłam", ale też jeśli zauważam, że jest coś jeszcze do przerobienia, to od tego nie uciekam tylko się z tym konfrontuję. Nie rozpoczynam więc nowego rozdziału w swoim życiu "nie odkurzywszy" przeszłości.

        Na pierwszym poniedziałkowym warsztacie „Moja osobista podróż” zrozumiałam więc, że wizualizując siebie jako książkę widzę siebie w pozytywnych barwach, widzę AKCEPTACJĘ rozumianą szeroko jako akceptację przeszłości, akceptację teraźniejszości, wyraźne osadzenie w czasoprzestrzeni "tu i teraz". Moja książka jest otwarta w środku. Tym środkiem jest teraźniejszość. Kolejne kartki do końca książki są puste, niezapisane. Są to kartki przyszłości, która - jak wiadomo - nikomu nie jest znana. Jednak świadomość, że to ja w teraźniejszości buduję własną przyszłość - niezależnie od różnych okoliczności - pozwala mi na odczuwanie spokoju wewnętrznego, bym przerzucała kolejne kartki tej książki w swoim, własnym tempie w myśl łacińskiej sentencji festina lente!

        Kiedy już wyobraziłam siebie jako książkę poczułam jednak niedosyt. Czułam nadal potrzebę dalszej osobistej podróży w głąb siebie. Niepojęty jest umysł ludzki. Niesłychane co wymyśliłam. Byłam zdumiona i zaskoczona tym odkryciem. Stałam się klockami. Dlaczego klockami?

        Kiedyś w dzieciństwie bawiłam się klockami. Budowałam domki, w każdym był balkonik z kwiatkami. Były to moje konstrukcje, bo klockami bawiłam się sama. W pewnym momencie pomyślałam pośpiesznie, że to dlatego padło na klocki. To jednak nie był właściwy trop. Patrzyłam na zdjęcie klocków Lego, które znalazłam dzięki wyszukiwarce google. Poczułam pozytywne emocje. Spojrzałam na nie jako na zabawki kreatywne, rozwijające wyobraźnię. Najpierw spodobały mi się ich kolory: zieleń - nadzieja, niebieski - spokój wewnętrzny, ukojenie, żółty - energia, czerwony - miłość. Potem zwróciłam uwagę na to, że są solidne, duże. Pomyślałam więc, że widzę w klockach solidne fundamenty, podwaliny do wybudowania czegoś trwałego, do zbudowania własnego domu od nowa, a więc trwałego i solidnego, w którym zamieszkam i w którym będę zawsze czuła się bezpiecznie. Tym domem, który buduję w teraźniejszości jest moja dusza, moje wnętrze, ja sama. Czuję, że jestem w trakcie budowy właśnie takiego "domu", w którym zapanuje miłość, harmonia i spokój wewnętrzny, który pozwoli mi odnaleźć poczucie bezpieczeństwa. Czuję się jak architekt, jak budowlaniec, który buduje samodzielnie własny dom od nowa. Jest to dom bezpieczny, pełen miłości, akceptacji i otwartości na siebie samego i drugiego człowieka. Jest to dom przyjazny dla ludzi i zwierząt, pełen ciepła, tolerancji, akceptacji i gotowości do służenia pomocą. Dom, w którym się kocha i jest się kochanym. Dom autentyczny, nie idealny, bo idealnego nie chcę, nie potrzebuję, nie mam takiej potrzeby.

        Gdy doszłam do tej konkluzji uznałam również, że klocki podświadomie sygnalizują u mnie także potrzebę uświadomienia, że moje życie niczym budowla z klocków wcześniej rozpadło się. Ucierpiała na tym moja dusza, mój wewnętrzny dom, moje poczucie bezpieczeństwa. Mój dom z klocków przypominał jedynie zgliszcza jakie pozostają po pożarze, wybuchu gazu czy katastrofie samolotu. Za istotne uważam, że podczas tego ćwiczenia uświadomiłam sobie, że mój wewnętrzny dom z klocków runął w przeszłości dlatego, bo dopuściłam do jego budowy za dużo osób, które najpierw budowały go razem ze mną, a potem już beze mnie, każda po swojemu, na swój sposób sprawiając, że powstawał na nierównych konstrukcjach, niesolidnych fundamentach. Każdy chciał być kierownikiem budowy poniekąd jeszcze mojego domu, każdy z tych osób uważał, że wie najlepiej jak budować ten mój dom. Każdy z nas dokładał więc do tej budowli swoje klocki, każdy z nas nie patrzył jak klocki układają poprzednicy. Dom taki nie był zbudowany więc na trwałych fundamentach. Był krzywy, nierówny, zbudowany z różnych klocków nie zawsze do siebie pasujących. Taki dom nie mógł długo stać. Chwilowy grad podtapiał systematycznie fundamenty domu, zaś ulewa, która nawiedziła ten dom doprowadziła do jego upadku. Kiedy straciłam ster nad budową własnego domu z klocków skrzywdziłam siebie najbardziej. Teraz to wiem i jeszcze bardziej doświadczyłam tych emocji właśnie podczas tego ćwiczenia. Jestem za to doświadczenie wdzięczna. Z optymizmem i radością oczekuję kolejnych poniedziałkowych warsztatów z cyklu „Moja osobista podróż”.

        Jestem świadoma, że zmiana sposobu myślenia wymaga ogromnego wysiłku. Ja pracowałam nad tą zmianą bardzo ciężko. Teraz widzę efekty. Udało mi się. Buduję własny dom własnymi klockami, kupionymi przez siebie, nie znalezionymi, nie przypadkowymi, nie pożyczonymi od kogoś, dlatego z satysfakcją mogę powiedzieć, że biorę za jego budowę całkowitą odpowiedzialność. Odbudowuję go ze zgliszczy dzięki miłości do samej siebie. Jest to miłość uczciwa, dzięki której następuje uleczenie, zdrowienie mojej duszy. Kocham i miłuję, akceptuję i troszczę się o siebie. Jestem dla siebie najlepszą przyjaciółką. Ta świadomość cementuje moje klocki, daje trwałe i dobre spoiwo dla całej konstrukcji. Wierzę, że mój optymizm pomaga w odbudowie mojego domu z klocków. Wiara czyni cuda. Warto myśleć pozytywnie, żeby tworzyć pozytywne rzeczy.

        Refleksja nad klockami podczas poniedziałkowego warsztatu „Moja osobista podróż” skłoniła mnie do przypomnienia sobie przysłowia, które poddawałam osobistej refleksji i do której nakłaniam również innych. Parafrazując brzmi ono tak: „Uważaj na swoje myśli, stają się słowami. Uważaj na swoje słowa, stają się czynami. Uważaj na swoje czyny, stają się nawykami. Uważaj na swoje nawyki, stają się charakterem. Uważaj na swój charakter, staje się twoim przeznaczeniem.”

Ewa Milkamanowicz
uczestniczka szkolenia Ekspert przez Doświadczenie

Następny artykuł